sobota, 7 lipca 2018

Dzień 2419.

Zostałam zwolniona z pracy. Nie wiem jak to wytłumaczyć. Po przeprowadzce mieszkałam z trzema zajebistymi dziewczynami, przez dwa miesiące zdążyłyśmy się zżyć ze sobą, tak bardzo, że jedna za drugą w ogień by skoczyła. Tak się właśnie skończyło. Z dnia na dzień dowiedziałyśmy się, że nas rozdzielają. Bo tak. Miałam mieszkać z pięcioma facetami w jednym domku. Całą złość przelałyśmy na koordynatorkę, no kurwa. Dobrze wiedziała, że jesteśmy najbardziej zgranym domkiem na całym Wezepie. My i domek przyjaciół. Postanowiła rozjebać naszą paczkę. Inne miejscowości, inne mieszkania. Wszystko. Myślę, że ktoś miał niezły ból dupy przez to, że tak się dogadujemy, że co weekend wpadali znajomi różnych narodowości, bawiliśmy się razem i nie robiliśmy żadnych problemów. Pełen pozytyw, naprawdę. Dlaczego na 200 mieszkań akurat my? Dlaczego? Zrobiliśmy awanturę, chcieliśmy znać powód. Kurwa, to chyba jest normalne. Na następny dzień odebrałam telefon w pracy i dowiedziałam się, że mogę wrócić do Polski. Bo? Bo ma już dość wiadomości, nie zmieni zdania o przeprowadzce, a nasze relacje ją nie interesują. Poczułam się jakbym dostała cegłą w pysk. Wyjebała mnie z pracy tylko dlatego, że stanęłam w obronie moich przyjaciół, że chcemy dalej być razem, by było jak dotychczas. Kurwa, tam gdzie się biją, ćpają i robią rozpierdol nie reagują, a my, 39 i 58, najwspanialsza paczka zostaje rozbita przez kaprys baby, która nie potrafi nawet zgłosić chorobowego w pracy. Najlepsze jest to, że na nasze miejsce wprowadza się czterech ćpunów, którzy nie potrafili znaleźć drzwi do domu i próbowali wejść przez rynnę.

Najwspanialsze w tym jest to, że gdy powiedziałam współpracownikom, że zostałam zwolniona i nie wracam z przerwy, wszyscy stanęli w mojej obronie. Początkowo uznali to za głupi żart, ale serio nie wypalił. Po tym jak mnie pożegnali.. Nie umiem przestać płakać. W żadnej pracy nigdy się tak z nikim nie zżyłam. Rozumiem jakby to była jedna osoba ale to jest tłum cudownych ludzi z różnych krajów, którzy codziennie dawali mi ogrom pozytywnej energii. Każdego dnia czułam się przy nich wyjątkowa. Nie zawsze pół hali na Twój widok krzyczy "Ana!!!" i biegnie by się przywitać, zapytać jak się masz.

Gdy się dowiedzieli... Zwolnili się. Cała paczka. Zwolnili się z pracy. Powiedzieli:

"wracamy do Polski, odpocznijmy od tego gówna, zróbmy sobie wakacje. Spotkamy się, przecież nie mieszkamy daleko, pomyślimy co dalej - zostaniemy w kraju razem lub wyjedziemy za granicę. Razem."

Stanęło mi serce. To są ludzie, których znam dwa miesiące. Niektórzy pracowali ponad rok czy dwa. A... Zrobili to, zrezygnowali z pracy tylko dlatego że zostałam zwolniona przez to, że stanęłam w obronie naszej paczki. Ja w to nie wierzę. Całe 10 osób. Siedzieliśmy wczoraj, wszyscy płakali, nikt nie potrafi pojąć co się odjebało. Tak bardzo chcemy być razem... Klaudia nie wyobraża sobie życia bez nas, bez tego jak wstaje rano, nikt jej nie budzi na 7dmą do pracy, ja się nie maluję w tym samym miejscu co zawsze, Klusia nie robi śniadania i nie krzyczy, że się spóźnią.
"Nie wyobrażam sobie, że nie będę Cię widzieć jak idziesz w tym swoim kasku, taka uśmiechnięta." 
Operatorzy, których prawie w ogóle nie znam próbują przekonać koordynatorkę byśmy wrócili wszyscy do pracy.

Jutro jedziemy do Polski. Nie zdążyłam się pożegnać, już tęsknię. Naprawdę tęsknię za nimi. Wiem, że już nigdy nie będę miała tylu cudownych ludzi w jednym miejscu. Nie chcę ich opuszczać. Nie chcę kurwa mać. Nie wierzę w to po prostu. Nie dociera to do mnie. Nawet jak wyjedziemy do innej pracy, to już nie będzie to samo. Nie usłyszę od Mike'go "Adiiii", Ben nie będzie klepał mnie po kasku, Sri Lanka nie będzie wołał "kolega", a Thresh nie będzie rzucał pudełkami. Tego się nie da opisać po prostu. Czuję się bardzo, bardzo źle.

Parę dni temu bardzo chciałam wrócić do domu. Wiem, że babcia jest chora, czeka i liczy na odrobinę pomocy. Za rodziną także bardzo tęsknię, nie potrafiłam spać w nocy przez to, chciałam tylko sprawdzić czy jest dobrze, zobaczyć się ze wszystkimi. Boję się, że ją stracę i wiem, że nie może długo czekać. Jestem bezsilna, powinnam zająć się także sobą, budowaniem swojej przyszłości na normalnym poziomie, a ciężko pogodzić jedno i drugie, gdy jest się 1200km od domu. Za cztery dni jest ostateczna rozprawa o Agę. Chciałabym być przy mamie, pomóc, zrobić cokolwiek by było dobrze. Pogodziła się z tym, że nie odzyskają jej.

Bardzo dużo jarałam ostatnimi czasy. Naprawdę bardzo dużo. Teraz nie wiem co ze sobą zrobić. Trzeci dzień detoksu. Nie potrafię spać, zamartwiam się wszystkim. Obiecałam dziewczynom, że zrobię wszystko byśmy wróciły do naszego domku i pracy. Nie chcę ich stracić, nikogo. Każdy z osobna jest dla mnie ważny. Nigdy niczego złego nie zrobiłam, by dać im powód do zwolnienia. To co się dzieje w mieszkaniu nie powinno się przekładać na pracę. Kurwa, nie wytrzymam.

"Wypijemy ostatni drink, zapalimy ostatniego jointa. Kiedyś odejdziemy stąd, żeby znowu się gdzieś potem spotkać."

To jest tak kurewsko prawdziwe.



Nie wiem czy pisałam, ale zajebałam piksę. Jedną. Ale zajebałam. Porobiła mnie nieźle, tydzień chodziłam wypłukana z uczuć, nie wiem co to było ale myślę, że jedna, wielka kostka fety. Dłuższa historia - mieszkałam przez 2 tygodnie z dilerkiem, na szczęście tak szybko jak się wprowadził tak szybko go wyjebali.
Po boniach leżałam godzinami i słuchałam muzyki, rysowałam, oglądałam filmy, wolałam to niż picie.
Co weekend imprezy; oglądałam mecz z Senegalczykiem, Hiszpanie prosili bym wrzuciła kartkę z życzeniami do wielkiego ogniska, dostałam od nich talizmany przynoszące szczęście, bardzo dużo czasu spędzałam z Portugalczykami, Lankijczycy pokazywali swój kraj, chłopak z Curacao uczył mnie języka papiamento. Poznałam braci uciekających przed wojną w Afganistanie, imigrantów z Albanii czy Indii. Mogę wymieniać i wymieniać. Eh.. Nie trzymałam się w ogóle z Polakami, wolałam towarzystwo obcokrajowców. A mimo wszystko nawet Polacy, których nie znam chcą się pożegnać, każdy ponoć ma miłe wrażenia i wspomnienia.

Nie chcę, naprawdę w chuj nie chcę wyjeżdżać stąd. Na pewno nie z takiego powodu. Nie. NIE.


P.S. Idę właśnie budzić dziewczyny ostatni raz do pracy.
       A pisałam, że znając życie wyjdzie czysty spontan.

3 komentarze:

  1. Serio :o aż niewiarygodne, że istnieją w naszym świecie jeszcze tacy ludzie, którzy za innym człowiekiem pójdą w ogień. Jest jeszcze szansa, żeby zmienili decyzję i przyjęli was od nowa? Zajebiście się cieszę, że masz się dobrze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dotrzymali słowa, wróciliśmy wszyscy razem. Staramy się o przyjęcie ale przez inną agencję, jeszcze nie wiemy co z tego wyniknie. Czekamy na odpowiedź.

      Usuń
  2. Taka solidarność jest piękna :)

    OdpowiedzUsuń