Ponad tydzień trwała parapetówka, dziwię się że dałam radę chodzić do pracy i wracać do imprezy. Tyle ludzi się przewinęło, większości nie znam, nawet chłopak z Warszawy wszedł zapalić z nami blanta. Skąd takie akcje? Nie mam pojęcia. Były piksy, litry alkoholu i kilogramy jarania. Ale wszystko na pełnym luzie, bez spiny. Wspaniała ekipa, w końcu "ogarnięci" ludzie. Ogromny pozytyw, naprawdę nie do opisania. Pomogli uzupełnić wyposażenie domu, poznosili od siebie sztućce, pościel i inne podstawowe rzeczy. Szanuję!
W końcu mogłam kogoś zaprosić i spędzać wieczory w miłym towarzystwie. Odpoczywam psychicznie, jestem przeszczęśliwa.
Brakuje trochę pieniędzy ale będę miała współlokatora, kolegę z Ukrainy. Spoko chłopak, ćpun tyle że ogarnia życie. Praca też się dla niego znajdzie więc jakoś damy radę.
Gorzej ze studiami. Nie jeździłam bo piłam, mam ocenę w dół z angielskiego z powodu nieobecności na ćwiczeniach. 14 i 20 maja mam egzamin, jeszcze się nie zaczęłam uczyć. Wiele godzin spędzam w pracy, trochę ciężko mi to pogodzić i się zmotywować. Boję się bardzo, że zawalę sprawę.
Rozglądam się też nad nową pracą. Ambicja jednak ponosi. Mam nadzieję, że znajdę coś konkretnego i wezmę się za siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz