Dzień 507.

Jak mi głupio, wylądowałam 2 razy w ciągu tego miesiąca w szpitalu, pierwszy raz przez alkohol, miałam 2 promile rosnące we krwi, z koleżanką odjebało nam do głowy wypicie z jej barku Beherovki i innych wódek + spirytus. Na policji skończyło się upomnieniem, ze szkoły nas nie wyrzucą, mogę jechać na wycieczkę klasową, pod warunkiem, że będę sprzątała szkołę po lekcjach i będę pod specjalnym nadzorem. Pięknie. Kilka dni po tym wylądowałam ponownie w tym samym miejscu ale z zapaleniem nerek. Nie pisałam egzaminów gimnazjalnych, czeka mnie to za miesiąc. Paranoja jakaś. Przynajmniej dowiedziałam się kto jest naprawdę moim przyjacielem, dziękuję osobie która siedziała ze mną od rana do nocy, mimo że nie miałam ochoty rozmawiać, spałam i byłam całkiem nie do życia, była obok mnie zamiast uczyć się do matur.. Dziękuję mojej przyjaciółce, która mimo egzaminów przychodziła chociaż na parę godzin.. Dla mnie to wiele, ogromnie wiele. Miałam ochotę tam płakać..


W ten sam dzień gdy mnie wypisali zaćpałam i poprawiłam to kolejną dawką alkoholu. Ćpam  już cztery dni pod rząd, mam nadzieję że dzięki temu uda mi się schudnąć. Ważyłam 43,5 kg, boję się ile teraz, staram się nie jeść w ogóle, jak najmniej, ale i tak jestem gruba. Okropna. Fuj. Rzygam sobą.
Wracam do pisania bloga, przepraszam za mą nieobecność, mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu zagląda.