wtorek, 12 marca 2024

Dzień 4514.

Co jakiś czas mam potrzebę wyżalenia się, napisania wszystkiego prosto z mostu, tak jak myślę. Bez obaw bycia ocenianą, bez myśli, że mogę kogoś zranić lub zrazić. Mimo, że blog jest takim miejscem nie potrafię się przełamać, by dać się ponieść emocjom i wyrzucić je z siebie. Kiedyś łatwiej przychodziło mi pisanie postów.

Wspominałam ostatnio, że poznałam ziomeczka z którym złapałam bardzo dobry kontakt. Fajny z niego chłopak, naprawdę go lubię. Piszemy na różne tematy, znamy się w sumie już bardzo dobrze dzięki temu, że jest to przypadkowa znajomość przez Internet. Nie mamy po prostu żadnych ograniczeń, bez obaw wymieniamy się tym co myślimy i co czujemy. Dzięki jego podejściu i wymianą spostrzeżeń, po raz pierwszy jestem w stanie spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Jest pierwszą osobą, która rozbiła moje życie na czynniki pierwsze. Skłania mnie do głębokich rozważań, zadaję sobie wiele pytań i choć mozolnie, to próbuję znaleźć na nie odpowiedzi. 

Bardzo motywuje mnie do jak najdłuższego trwania w trzeźwości i do zmian. Może i jest to głupie ale właśnie piję po 12-dniowej abstynencji i głupio mi się do tego mu przyznać. Mam takie poczucie, że spierdoliłam, że zawiodłam. Źle się z tym czuję, a jeszcze gorzej że w końcu muszę powiedzieć prawdę. Nie chcę, by miał o mnie negatywne zdanie, szczerze to boję się, że go stracę. Jestem pojebana, zbyt bardzo przejmuję się opinią na mój temat. Tak bardzo chcę być lubiana, mieć jakieś znajomości, że zwracam uwagę na wszystko co się wokół mnie dzieje i nadinterpretuję zachowania ludzi. Brakuje mi przyjaciół do których mogę zadzwonić i powiedzieć "mam problem, spotkajmy się", a co dopiero wytłumaczyć, że mam problem z używkami, z poczuciem własnej wartości i samoakceptacją. 

Zmierzam ogólnie do tego, że po rozmowach z tym ziomeczkiem zaczęłam zwracać uwagę na różne sprawy, te większe i mniejsze. Najbardziej cieszę się z tego, że wybaczyłam wszystko rodzicom. Swoje w życiu spieprzyli, zniszczyli mi dzieciństwo, mam przez nich traumy z których pewnie nigdy nie wyjdę, bo nawet boję się do nich przyznać ale mogę powiedzieć, że ich kocham. Z tatą od czasu, gdy byłam tylko pod jego opieką mówimy sobie "kocham Cię" choć były to burzliwe lata, niemalże zawsze był pijany, często był zły i się na mnie wyżywał z jakichś powodów. Mimo wielu chorych sytuacji i piekła, które mi wyrządził za dzieciaka, jestem w stanie powiedzieć mu, że go kocham. Za to z mamą od długich lat mam lepszy kontakt ale takie czułości jak z tatą wymieniamy sobie tylko po alko. 

Przez to, że mam dużo luzu w pracy zaczęłam wykorzystywać ten fakt na edukowanie się w kwestii problemów ze sobą, rodziną, uzależnieniami. Niekiedy robię sobie notatki, gdy omówiony temat mocno do mnie trafi. Tak oto analizując różne przedstawione materiały, a także sposób myślenia kolegi mogłam dojść do pewnych hipotez, które choć nie są spektakularne, bo wiem o nich, to sposób myślenia i dochodzenie skąd się wzięły, nie są tak do końca jasne. Np. skąd wziął się mój brak asertywności? Jak sytuacje z dzieciństwa, w tym brak zainteresowania ze strony rodziców wpłynęły na moje podejście do życia? Jak choroba sieroca rzutuje na moje poczucie wartości? Skąd się bierze paniczny lęk w nowych sytuacjach? Dlaczego reakcja organizmu jest taka, a nie inna? Z czego to wszystko wynika? 

Chciałabym znać odpowiedzi, dostać jakieś serum, zalecenia, które by były uniwersalnym rozwiązaniem dla każdego problemu. Nie chcę znów chodzić do psychoterapeuty, nie chcę też brać żadnych leków. Nawet samoedukacja nie wystarczy, bo to są złożone problemy, które trzeba przepracować z odpowiednią osobą. Jestem w kropce, liczę, że uda mi się podjąć działania, które będą moim paliwem, napędzą do zmian. Już coś ogólnie ruszyło do przodu, Matys dostał umowę na czas nieokreślony, zostałam jeszcze ja. Kolejnym celem jest skończenie magisterki i być może jak się wszystko ułoży zaczniemy myśleć o totalnym ustabilizowaniu się. Rozpierdala mi to łeb, że jeszcze 2 lata temu nie mieliśmy kompletnie nic, a teraz bierzemy pod uwagę kupno domu. Ostatnio palnęłam tekst o posiadaniu trójki dzieci i szczerze to zaczęła mi się ta wizja podobać. Wiem, że to takie głupie gadanie, bo patrząc biologicznie jestem już stara, a co dopiero po czasie, gdy będę miała warunki do posiadania potomstwa, po pierwszej ciąży pewnie też by mi się odechciało następnych maluchów ale kto wie. Niedawno żałowałam, że nie zdecydowałam się na dzieciaczka mając te 19 lat (bo byłam młoda, cały świat przede mną), nic dobrego od tamtej pory nie zrobiłam w swoim życiu, spotkały mnie same krzywe akcje, które mimo wielu wspomnień nie wiem czy są w ogóle warte, by do nich wracać. 


Staram się pisać codziennie wdzięczniczek, tak o zamiast terapii, nazywam tam emocje. Staram się. Tak samo staram się kontrolować rzeczywistość, jednak nie jest to proste. Na zajęciach na uczelni czułam się odrealniona, po prostu dziwnie. Miałam myśli typu "zacznij krzyczeć i zobacz co się stanie", "powiedz coś i zobacz, czy zwrócą na Ciebie uwagę". Byłam jak w Matrixie, czułam się jakbym nie była częścią społeczności. Było to dziwne uczucie, odczuwałam lęk, niepokój, pociłam się ze stresu ale nie wzięłam tabs na uspokojenie, choć noszę je cały czas przy sobie. Jestem w ogóle normalna? Może mam jakieś choroby psychiczne? Boję się, naprawdę. Boję się usłyszeć opinii specjalisty, nie chcę być wariatką ale też nie chcę się bać. 

Staram się nazywać emocje ale to wcale nie jest takie łatwe. Teraz czuję smutek, zwłaszcza gdy myślę o głębszych uczuciach. 

Chciałabym też kontrolować rzeczywistość, ogarniać i ją rozumieć ale przez lęk, który opisałam wyżej nie da się. Gdzieś w sklepie potrafię być miła do ekspedientki ale jeśli chodzi o kwestie związane ze zmianą otoczenia, to nie potrafię. Boję się, że sobie nie poradzę w nowym środowisku, że mnie ludzie dosłownie "zjedzą", bo taka pizdeczka ze mnie. To potęguje moje kompleksy, wycofanie, negatywne myślenie i nastawienie. Czuję się źle w swoim ciele i w swoim umyśle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz