wtorek, 12 marca 2024

Dzień 4514.

Co jakiś czas mam potrzebę wyżalenia się, napisania wszystkiego prosto z mostu, tak jak myślę. Bez obaw bycia ocenianą, bez myśli, że mogę kogoś zranić lub zrazić. Mimo, że blog jest takim miejscem nie potrafię się przełamać, by dać się ponieść emocjom i wyrzucić je z siebie. Kiedyś łatwiej przychodziło mi pisanie postów.

Wspominałam ostatnio, że poznałam ziomeczka z którym złapałam bardzo dobry kontakt. Fajny z niego chłopak, naprawdę go lubię. Piszemy na różne tematy, znamy się w sumie już bardzo dobrze dzięki temu, że jest to przypadkowa znajomość przez Internet. Nie mamy po prostu żadnych ograniczeń, bez obaw wymieniamy się tym co myślimy i co czujemy. Dzięki jego podejściu i wymianą spostrzeżeń, po raz pierwszy jestem w stanie spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Jest pierwszą osobą, która rozbiła moje życie na czynniki pierwsze. Skłania mnie do głębokich rozważań, zadaję sobie wiele pytań i choć mozolnie, to próbuję znaleźć na nie odpowiedzi. 

Bardzo motywuje mnie do jak najdłuższego trwania w trzeźwości i do zmian. Może i jest to głupie ale właśnie piję po 12-dniowej abstynencji i głupio mi się do tego mu przyznać. Mam takie poczucie, że spierdoliłam, że zawiodłam. Źle się z tym czuję, a jeszcze gorzej że w końcu muszę powiedzieć prawdę. Nie chcę, by miał o mnie negatywne zdanie, szczerze to boję się, że go stracę. Jestem pojebana, zbyt bardzo przejmuję się opinią na mój temat. Tak bardzo chcę być lubiana, mieć jakieś znajomości, że zwracam uwagę na wszystko co się wokół mnie dzieje i nadinterpretuję zachowania ludzi. Brakuje mi przyjaciół do których mogę zadzwonić i powiedzieć "mam problem, spotkajmy się", a co dopiero wytłumaczyć, że mam problem z używkami, z poczuciem własnej wartości i samoakceptacją. 

Zmierzam ogólnie do tego, że po rozmowach z tym ziomeczkiem zaczęłam zwracać uwagę na różne sprawy, te większe i mniejsze. Najbardziej cieszę się z tego, że wybaczyłam wszystko rodzicom. Swoje w życiu spieprzyli, zniszczyli mi dzieciństwo, mam przez nich traumy z których pewnie nigdy nie wyjdę, bo nawet boję się do nich przyznać ale mogę powiedzieć, że ich kocham. Z tatą od czasu, gdy byłam tylko pod jego opieką mówimy sobie "kocham Cię" choć były to burzliwe lata, niemalże zawsze był pijany, często był zły i się na mnie wyżywał z jakichś powodów. Mimo wielu chorych sytuacji i piekła, które mi wyrządził za dzieciaka, jestem w stanie powiedzieć mu, że go kocham. Za to z mamą od długich lat mam lepszy kontakt ale takie czułości jak z tatą wymieniamy sobie tylko po alko. 

Przez to, że mam dużo luzu w pracy zaczęłam wykorzystywać ten fakt na edukowanie się w kwestii problemów ze sobą, rodziną, uzależnieniami. Niekiedy robię sobie notatki, gdy omówiony temat mocno do mnie trafi. Tak oto analizując różne przedstawione materiały, a także sposób myślenia kolegi mogłam dojść do pewnych hipotez, które choć nie są spektakularne, bo wiem o nich, to sposób myślenia i dochodzenie skąd się wzięły, nie są tak do końca jasne. Np. skąd wziął się mój brak asertywności? Jak sytuacje z dzieciństwa, w tym brak zainteresowania ze strony rodziców wpłynęły na moje podejście do życia? Jak choroba sieroca rzutuje na moje poczucie wartości? Skąd się bierze paniczny lęk w nowych sytuacjach? Dlaczego reakcja organizmu jest taka, a nie inna? Z czego to wszystko wynika? 

Chciałabym znać odpowiedzi, dostać jakieś serum, zalecenia, które by były uniwersalnym rozwiązaniem dla każdego problemu. Nie chcę znów chodzić do psychoterapeuty, nie chcę też brać żadnych leków. Nawet samoedukacja nie wystarczy, bo to są złożone problemy, które trzeba przepracować z odpowiednią osobą. Jestem w kropce, liczę, że uda mi się podjąć działania, które będą moim paliwem, napędzą do zmian. Już coś ogólnie ruszyło do przodu, Matys dostał umowę na czas nieokreślony, zostałam jeszcze ja. Kolejnym celem jest skończenie magisterki i być może jak się wszystko ułoży zaczniemy myśleć o totalnym ustabilizowaniu się. Rozpierdala mi to łeb, że jeszcze 2 lata temu nie mieliśmy kompletnie nic, a teraz bierzemy pod uwagę kupno domu. Ostatnio palnęłam tekst o posiadaniu trójki dzieci i szczerze to zaczęła mi się ta wizja podobać. Wiem, że to takie głupie gadanie, bo patrząc biologicznie jestem już stara, a co dopiero po czasie, gdy będę miała warunki do posiadania potomstwa, po pierwszej ciąży pewnie też by mi się odechciało następnych maluchów ale kto wie. Niedawno żałowałam, że nie zdecydowałam się na dzieciaczka mając te 19 lat (bo byłam młoda, cały świat przede mną), nic dobrego od tamtej pory nie zrobiłam w swoim życiu, spotkały mnie same krzywe akcje, które mimo wielu wspomnień nie wiem czy są w ogóle warte, by do nich wracać. 


Staram się pisać codziennie wdzięczniczek, tak o zamiast terapii, nazywam tam emocje. Staram się. Tak samo staram się kontrolować rzeczywistość, jednak nie jest to proste. Na zajęciach na uczelni czułam się odrealniona, po prostu dziwnie. Miałam myśli typu "zacznij krzyczeć i zobacz co się stanie", "powiedz coś i zobacz, czy zwrócą na Ciebie uwagę". Byłam jak w Matrixie, czułam się jakbym nie była częścią społeczności. Było to dziwne uczucie, odczuwałam lęk, niepokój, pociłam się ze stresu ale nie wzięłam tabs na uspokojenie, choć noszę je cały czas przy sobie. Jestem w ogóle normalna? Może mam jakieś choroby psychiczne? Boję się, naprawdę. Boję się usłyszeć opinii specjalisty, nie chcę być wariatką ale też nie chcę się bać. 

Staram się nazywać emocje ale to wcale nie jest takie łatwe. Teraz czuję smutek, zwłaszcza gdy myślę o głębszych uczuciach. 

Chciałabym też kontrolować rzeczywistość, ogarniać i ją rozumieć ale przez lęk, który opisałam wyżej nie da się. Gdzieś w sklepie potrafię być miła do ekspedientki ale jeśli chodzi o kwestie związane ze zmianą otoczenia, to nie potrafię. Boję się, że sobie nie poradzę w nowym środowisku, że mnie ludzie dosłownie "zjedzą", bo taka pizdeczka ze mnie. To potęguje moje kompleksy, wycofanie, negatywne myślenie i nastawienie. Czuję się źle w swoim ciele i w swoim umyśle.

czwartek, 11 stycznia 2024

Dzień 4453.

Ale to zleciało.. Kolejne 1,5 roku do przodu, mnóstwo cudownych jak i złych chwil, osobistych porażek i zwycięstw, setki podjętych decyzji, a ja wciąż czuję się jakbym miała 24 lata, jakby przemijający czas w ogóle mnie nie dotyczył. 

Po powrocie ze spontanicznego wypadu do Chorwacji zmieniłam pracę przez wzgląd na studia. Przy okazji dzięki znajomościom udało się zmienić mieszkanie i był to strzał w 10tkę. :D W pracy wytrwałam 8 miesięcy choć było cholernie trudno. Była bardzo obciążająca fizycznie i psychicznie, nabawiłam się silnego bólu nadgarstków do tego stopnia, że budziłam się w nocy z płaczem. Dostałam skierowanie na EMG, na szczęście niczego się nie dopatrzono, usłyszałam tylko, że mam bardzo chudziutkie i zimne rączki, zalecono mi ćwiczenia. Z pracy mnie zwolniono, gdy przebywałam na zwolnieniu lekarskim ale niezbyt się tym przejęłam, bo byłam w trakcie pisania pracy licencjackiej. 

Równy rok temu okazało się, że ojczym ma raka gardła dolnego. Minęło 6 miesięcy zanim zaczął chemioterapię, która jak się po 2 miesiącach okazało na niego nie działa. Końcówkę leczenia miał samą radioterapią, niedawno otrzymał wyniki z badań, jest poprawa, nie ma żadnych nacieków. Trzymam za niego kciuki, jest wspaniałym człowiekiem tylko zagubionym przez sytuację z siostrą, brakiem pracy, już dawno mówił, że ma depresję, że nie wie jak to wszystko zniesie.. 

Nie ukrywam, że od tamtych wakacji w Chorwacji aż do następnego lipca przepiłam wiele dni. Stres związany ze studiami, praktykami, pracą i rodziną bardzo się na mnie odbił. Prawdą jest, że mam problem z alkoholem i nie potrafię go rozwiązać. Nie chcę jednak chodzić na żadne psychoterapie, grupy samopomocowe czy AA. Chcę sobie sama z tym poradzić jak z resztą ze wszystkim innym. Zioła nie palę już 1,5 roku, a od lipca do listopada nie piłam alkoholu. Przez jedno wyjście wieczorem do sklepu uznałam, że wezmę sobie 3 piwka. Po takim czasie abstynencji miałam pewność, że dam radę wszystko kontrolować. Od tamtej pory piję niemalże codziennie. Matys też nie potrafi odmówić, po prostu jedno nakręca drugie. 

W ogóle jest to smutne ale w moim gronie znajomych nie mam z kim się cieszyć z osiągnięć, z postępów i innych rzeczy których dokonałam, nie mam prawie z nikim głębszego kontaktu. Przypadkiem trafiłam na wpis jednego chłopaka i spontanicznie do niego napisałam. Przeczuwałam, że uda nam się zaprzyjaźnić, jest pierwszą osobą po Chmurkozordzie z którą dobrze się dogaduję i mogę szczerze o wszystkim porozmawiać. Chciałabym jednak mieć kogoś bliżej z kim mogłabym wyjść na spacer, na kawę, cokolwiek byle móc spędzać ze sobą czas. Nie chcę być uzależniona jedynie od Matysa i jego przyjaciół, marzę by mieć własną paczkę na której będę mogła polegać. 

Jeszcze jedna sprawa nie daje mi spokoju. Mój tata wyprowadził się z domu i zamieszkał z tą swoją koleżanką, niestety się rozeszli i tata trafił do przytułku, został osobą bezdomną. Dom stoi pusty ale przez to, że zrzekł się swojej części majątku na rzecz cioci, ona będąc właścicielem zmieniła zamki w drzwiach i nikogo tam nie chce. W listopadzie przeszedł dwa zawały, dobrze, że ktoś mu pomógł, bo nawet nie wiem dokładnie gdzie wtedy był. Może i nawet lepiej, że tak wyszło, bo przestał pić, w ośrodku musi być trzeźwy, ma tam ciepło, ma normalne posiłki, załatwił sobie grupę inwalidzką.. Jest to przykre, bo nie chcę żeby stał i żebrał gdzieś pod sklepem z resztą ludzi ale może uda mu się jakoś ogarnąć życie, tyle lat się niczym nie przejmował i w końcu przyszła na niego pora, by wziąć za siebie odpowiedzialność. Byliśmy wczoraj razem u babci, obchodziła 74 lata. Poleciały jej łezki na nasz widok, uśmiechała się, chciała tatę głaskać i przytulać.. Przed świętami ciocia dostała informację, że jest miejsce dla babci w szpitalu i podjęła ciężką decyzję, by ją tam umieścić. Rozumiem to, sama się nią opiekowała i przez to też jej zdrowie na tym ucierpiało, plus jest taki, że mam do babci bardzo blisko i mogę ją codziennie odwiedzać, tata również.

Poza tym w październiku zdałam obronę i studia na 5tkę, zostałam pochwalona za interesującą pracę, za to, że byłam "kołem napędowym grupy". Promotor namówił mnie, żebym poszła na magisterkę. Miałam w planie zrobić sobie rok przerwy, zdać prawko, odkuć się finansowo ale w sumie miał rację, że nie ma na co czekać. ^_^ 

Ogólnie zeszły rok był dla mnie bardzo burzliwy przez alkohol, pracę i studia ale udało mi się wszystko jakoś ogarnąć, spłaciliśmy zaległe długi i zamknęliśmy 2023 rok wycieczką do Egiptu razem z mamą i ojczymem. Bardzo się stresowałam pierwszym lotem ale niepotrzebnie. Po powrocie zamówiliśmy następną wycieczkę na majówkę do Turcji, chcemy jeszcze wziąć szwagra, w końcu Matys ma z nim dobry kontakt. :) 

środa, 10 sierpnia 2022

Dzień 3934.

Hej. (: Zniknęłam prawie na dwa lata ale wróciłam i mam się całkiem dobrze!


Krótko wyjaśniając - od ostatniego posta miałam doła i po prostu przestałam pisać. Depresja przeżarła mnie do tego stopnia, że partner wysłał mnie na psychoterapię. Po ok. 3 miesiącach zrezygnowałam z niej, bo nie złapałam kontaktu z terapeutką, nie potrafiłam się przed nią otworzyć. Wzięłam znów sprawy w swoje ręce - zapisałam się na prawo jazdy, zajęłam się sztuką i nauką. Końcem zimy zmieniłam pracę, bo chciałam spróbować czegoś nowego.. a w czerwcu byłam już we Frankfurcie nad Menem. :D Miałam szczęście, że udało mi się szybciej skończyć praktykę i korzystając z okazji, pojechaliśmy z teściową do Niemiec. Szybko znaleźliśmy pracę blisko domu, a mimo znikomej znajomości niemieckiego, miałam flashbacki i dawałam radę. Problemem okazał się szwagier, który dealuje w okolicy. Jego system to 2 tyg. spania - 2 tyg. ćpania. Nie pracował, nie płacił, nie sprzątał, a tylko dokładał obowiązków innym. O ile wraz z partnerem mieliśmy do niego neutralne podejście o tyle teściowej siadało na nerwy. Były w tym czasie wzloty i upadki ale na szczęście bez większych ekscesów. Nasz pobyt w Hesji przerwały covidowskie obostrzenia, a szkoda, bo polubiłam to miasto mimo ogromnej fali bezdomnych i ćpunów, którzy są w każdej uliczce, czy to centrum, czy na obrzeżach. Wszędzie były wymagane testy, (nie szczepienia), aktualne dzienne testy. Nieważne czy zaszczepiony czy nie (ciekawa jakie teraz podejście do tematu ma Chmurkozord, który obraził się na mnie przez lekceważenie obostrzeń). 

Po powrocie do Polski nie było kolorowo. Zamieszkaliśmy w moim domu rodzinnym z tatą i jego nową partnerką, a pracę znaleźliśmy dopiero dwa miesiące później, końcem stycznia b.r.. Mimo szczerych chęci pomocy ojcu wyjścia z alkoholizmu, On sam nie wykazał żadnych. Ba, w drugi dzień pracy którą mu załatwiliśmy dostał padaczkę alkoholową i wypisał się na własne żądanie ze szpitala. W kolejny dzień wyrzucił kurom mój obiad, bo "był niedobry". Z Matysem chwilę wcześniej wydaliśmy ostatnie pieniądze na opał, by było ciepło w domu, by zrobić pranie czy umyć naczynia w ciepłej wodzie. Chłopak stanął na głowie, by załatwić węgiel i drzewo z deputatu znajomych, a ten w czasie, gdy byliśmy w pracy, tylko chlał i spał, utrzymując minimalną temperaturę w piecu. Miarka się przebrała i pożyczyliśmy kasę od przyjaciela, by wynająć mieszkanie. Niestety w dniu w którym zarezerwowaliśmy lokal odwiedził nas mój wujek, który dowiedziawszy się o zachowaniu ojca i sytuacjach które nas spotkały nie omieszkał się dopuścić rękoczynów. A mój poszedł za nim. Tą noc spędziłam na komisariacie, a poranek na wytrzeźwiałce. Kłóciłam się z policjantami, których bardzo dobrze znam z interwencji domowych właśnie ws. taty, ale fakt faktem w tej sytuacji to On był poszkodowany. Policja wszczęła postępowanie z urzędu wobec naszej trójki. Niewiele myśląc,  wzięliśmy adwokata. Nie mogłam dopuścić, by mieć jakikolwiek wyrok. To musiało skończyć się unieważnieniem. Tak też się stało - biegły wyraził o nas pozytywne opinie. Wyprowadziliśmy się razem z psinką Isią, szkoda mi było patrzeć jak ten głodzi zwierzęta, bo nie ma pieniędzy, by kupić karmę. Duduś jest już bardzo stary ma ok. 22 lata i nie dałabym rady nauczyć go życia w mieście. Będąc w Niemczech pisałam do fundacji, wysyłałam zdjęcia psiaków, które podsyłała mi ciocia ale uznali, że z takiego domu psów wziąć nie mogą. Tylko policja mogła wypisać mandat, że psy biegają samopas. Mandat, którego i tak by nikt nie zapłacił, a psy dalej by biegały po głównej drodze. 
Obecnie jestem 3 tygodnie po wakacjach, a dalej mam mega naładowane baterie. Wybraliśmy się spontanicznie na stopa do Rijeki. Tam spędziliśmy 10 dni śpiąc w opuszczonej budowie. Na całej trasie spotkaliśmy przecudownych ludzi! Wyprawa uświadomiła nam na 100%, że za rok, gdy skończę studia chcemy jechać gdzieś dalej i na dłużej. Ja, jak to ja - planuję tylko przyszły miesiąc, bo zmienia się u mnie jak w kalejdoskopie. 

Często myślę o założeniu rodziny ale czasy i warunki są coraz gorsze. Jedno jest pewne - kocham mojego chłopaka i dziękuję Chmurce, że poświęcił swoje uczucia dla mnie. Dziękuję Marku, jestem bardzo szczęśliwa.

Pierwszej nocy spotkaliśmy stopujących Polaków.

środa, 28 października 2020

Dzień 3283.

 Chcę mówić ale nie ma kto słuchać. Tylko ja i puste ściany, całkiem odizolowana, siedząc bezczynnie myślę o życiu. Tak mijają dni.. Ale od początku.

Udało mi się wziąć dwa tygodnie urlopu, lipiec spędziłam nad morzem. Nie były to wymarzone wakacje ale w tym roku wszyscy mamy trudności i ograniczenia. Ruszyłam autostopem na Bratysławę, zatrzymałam się w mieście by porównać jak w ciągu roku się zmieniło. Następnie szybka objażdżka po Budapeszcie i kierunek Balaton. Była deszczowa pogoda, w pierwszą noc trafiłam na ogromną ulewę połączoną z burzami. Bałam się że namiot za stówę nie przeżyje takiego początku ale skubany nie przepuścił ani kropelki. Musiałam wydostać się pociągiem ale i tutaj los nie rozpieszczał. Zatrzymał się w połowie drogi. Wylądowałam w zatopionym polu, wśród upraw, bez niczego dookoła z ludźmi niemówiącymi po angielsku. Nim dotarłam do granicy zostałam zatrzymana przez chorwacką policję z grupą młodych ludzi. Francuzka, dwóch Hiszpanów i Marokańczyk bez wizy. Z tym ostatnim dotarłam do Zagrzebia, przygarnęliśmy również bezdomnego 17letniego Bułgara i tak przegadaliśmy całą noc. Przejechałam całą Dalmację, przepiękna kraina. Gdy zza gór wyłonił się widok na morze poleciały mi łezki. To były moje pierwsze wakacje. 

w Splicie spotkałam się z Polakiem, który zabrał mnie do Makarskiej. Zatrzymaliśmy się na noc na plaży gdzie spotkaliśmy dużą grupę rodaków. Oglądaliśmy spadające gwiazdy. Spędziłam tam kolejne dni. Chciałam jechać dalej ale niektóre państwa zamknęły się na turystów. 

Po powrocie do pracy przyszły problemy z nadgarstkami. Rada lekarza - zmiana pracy. Za namową mamy zapisałam się znów na studia. Wybrałam kryminalistykę. Cieszę się, że jest zdalne nauczanie, kontakt z ludźmi jest dla mnie czymś irracjonalnym. 

Przestałam pić, bardzo jestem z tego dumna. Mam czysty umysł, zmotywowałam się i znalazłam dodatkową pracę zdalną, zaczynam nad sobą pracować. Poszłam do ginekologa, badania krwi nie są najlepsze, biorę tabletki. Dostałam kolejne skierowania ale nie mam w Polsce ubezpieczenia, powinnam załatwić je wcześniej.

Odstawiłam komputer, nie gram w nic. Maluję, robię DIY. Teraz mam kryzys, bo brakuje mi osób z którymi mogę się spotkać i porozmawiać. Robić coś. Nie jestem przekonana do psychologa ale może..

P.S. Napisałam znów do Rzecznika Praw Dziecka, dostałam odpowiedź. Była sprawa w sądzie, w końcu coś ruszyło tylko nie można przywrócić spotkań przez epidemie. Niedługo minie rok gdy widziałam siostrę..

poniedziałek, 1 czerwca 2020

Dzień 3134.

1 czerwca miał być dniem rozpoczynającym nowy etap w moim życiu. Przygotowywałam się dwa lata zbierając informacje, ciężko pracując na dwa etaty, układałam plan, mapę, zajęłam się wszystkim sama od A do Z bym była pewna po co i gdzie jadę. Miałam sprawić najlepszy prezent od siebie dla siebie na Dzień Dziecka. O świcie powinnam stać na granicy z plecakiem i niesamowitym uczuciem, że moje marzenie w końcu przestaje być tylko pinezką na mapie, a staje się rzeczywistością. Zamiast mnie stoi tam straż graniczna. Noc spędzę w pracy, a nie w namiocie gdzieś na plaży.

Powtarzałam że pojadę choćby świat się palił i walił ale większość krajów ma zamknięte granice. Mam nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone jednak pieniądze które miałam odłożone przepadły, musiałam za coś żyć przez miesiące gdy nie miałam pracy przez pandemię. Rozważałam nawet wyjazd do Szwecji na zbieranie owoców, by się odkuć ale boję się, że nie zatrudnią mnie ponownie w mojej czeskiej firmie. Przez wszystkie obostrzenia i nieporozumienia między rządami, pracownicy transgraniczni nie są już poszukiwani. Jeśli na kolejny rok wynajmę mieszkanie muszę mieć stały dochód. Mimo to postaram się zorganizować wakacje w Polsce czy pobliskich państwach. 

Martwię się co jeszcze przyniesie ten rok. Siostry nie wiedziałam pół roku, bo rodzina zastępcza zablokowała widzenia składając wniosek o adopcję. Teściowa musiała zapłacić za pomoc "rodzinie" 46tys. euro zaciągając kredyt. Moja babcia jest bardzo słaba a przez ojca alkoholika nie mogę z nią mieszkać i zatroszczyć się o nią. Ciocia nie chce przepisać na mnie domu mimo takiej woli dziadków. Proszę tylko o to, by nie sprzedała dorobku ich życia, nie ufam już nawet najbliższym jeśli chodzi o pieniądze. 

P.S. przez kwarantannę przytyłam 4kg, jestem zapisana na boks dla początkujących i mam astygmatyzm. Noszę okulary. 




czwartek, 13 lutego 2020

Dzień 3025.

Mam problem sama ze sobą, czuję taką ogromną pustkę jakbym straciła całe swoje 'ja'. Piszę już któryś post z kolei ale nie potrafię zebrać myśli, by to wyrzucić. Wszystko jest takie chaotyczne.

Czuję się samotna. Potrzebuję sensu istnienia, zamiłowania, przekonania że jestem komuś, czy do czegoś potrzebna. Życia w społeczeństwie którego tak bardzo się boję. Nie brakuje mi niczego, nikt nie robi mi problemów, żyję spokojnie i mam wokół siebie dobrych ludzi ale nie potrafię nawiązać dłuższej czy głębszej znajomości. Miałam okazję ale wstydzę się, nie wiem o czym rozmawiać, by nie zrobić z siebie idiotki. Kompleksy, poczucie beznadziejności i depresja. Żałuję, że nie poddałam się leczeniu po ostatniej próbie samobójczej. Teraz nie mam odwagi, myślę że jest wszystko w porządku i tylko czasem łapię takiego doła. Najgorsze, że nie potrafię wtedy opisać co się ze mną dzieje, jestem bezsilna i na skraju załamania. Dobija mnie wszystko, płaczę nawet przez niepozałatwiane sprawy, bo zwlekam, bo nerwy, bo zawsze coś.

Wkurwia mnie też bezczynne siedzenie w domu. Z osoby ambitnej zrobiłam się piwniczakiem. Uświadomiłam sobie ile lat zmarnowałam, znajomi skończyli studia, niektórzy założyli rodzinę, mają różne osiągnięcia. A ja wciąż się czuję jak nastolatka przed wyborem szkoły średniej, bo 'nie wiem co robić w życiu'.
Prawdą jest, że od połowy ubiegłego roku baardzo dużo jarałam i długi czas bez przerwy wprowadza mnie w gorsze samopoczucie, po części przez to przestałam chodzić na siłownię. Cieszę się, że minął rok odkąd rzuciłam palenie papierosów i wciąż nie piję ale za to w grudniu znów wdupiałam. Nie chcę mieć już żadnej styczności z tym. W ogóle jest to temat tabu.

Chcę odzyskać zdrowie psychiczne, być szczęśliwą i cieszyć się życiem ale boję się, że bez pomocy mi się nie uda.


wtorek, 5 listopada 2019

Dzień 2925.

Za tydzień znów urodziny. Przeglądając poprzednie posty mam wrażenie jakby to wszystko wydarzyło się chwilę temu, a prowadzę bloga już 8 lat. Z każdym kolejnym widzę, że się zmieniam. Jednak nie o tym chciałam pisać. 
Oczywiście znów wszystko wyszło nie tak jak powinno.. ale w końcu los się do mnie uśmiechnął! Długo nie musiałam czekać na konflikt ze współlokatorem. Nie podobało mu się, że jaram choć doskonale o tym wiedział. Sam ze mną nie raz palił. Posunął się do kontrolowania w jakim stanie wracam do domu, a nawet przyznał do grzebania w rzeczach. Było mi bardzo przykro, bo wiedział w jakiej jestem sytuacji, a poniosłam ogromne straty finansowe przez niego i jego dziewczynę. Miałam jechać za granicę ale za ich namową zostałam. Ostatecznie wyszło tak, że zostałam oszukana i musiałam szukać nowego mieszkania. Na szczęście wszystko się dobrze ułożyło i po prawie dwuletniej tułaczce mieszkam wraz z partnerem w naprawdę bardzo dobrych warunkach. Podjęliśmy drugą pracę, by odkuć się finansowo i załatwić wszystkie zaległe sprawy. Nie brakuje mi niczego, a nawet mam więcej niż oczekiwałam. Jestem naprawdę szczęśliwa i to w mieście do którego byłam bardzo negatywnie nastawiona. Od miesiąca ćwiczę na siłowni, nie piję alkoholu. Nie chodzę na imprezy, wolę spędzić czas z chłopakiem.  Brakowało mi prywatności i swobody. Paru znajomych czasem dogryza, że jesteśmy jak "papużki nierozłączki" ale nam to odpowiada, nie nudzimy się w swoim towarzystwie.


P.S. Mama nie odzyskała praw rodzicielskich nad siostrą.




środa, 17 lipca 2019

Dzień 2814.

Tyle czasu minęło.. Jestem rozbita, zbyt wiele sprzecznych myśli tłucze się w mojej głowie. Ale wróć. Co się wydarzyło? Dostałam podwyżkę w pracy, spędziłam święta z siostrą, poznałam fajnych ludzi i dużo się bawiłam. Niestety moja mama bawiła się jeszcze lepiej. Do tego stopnia, że po 11nastu latach pojechała na spotkanie z ojcem. Pijana. Pod wpływem jest bardzo toksyczną osobą i doskonale potrafi się wpasować w towarzystwo. Obydwoje tak się nakręcili, że zostałam wyrzucona z jednego i drugiego domu za jakieś popierdolone ich fanaberie. Rodzicielka podrapała mi twarz i ręce. W konsekwencji straciłam pracę i tułałam się po ludziach. Chciałam uciec, pojechałam stopem do Bratysławy. Odpoczęłam i wróciłam by postawić sprawę jasno. Na dzień dobry zaatakował mnie ojciec ale obroniłam się gazem pieprzowym, zadzwoniłam na policję. Najbardziej mi szkoda babci, bardzo przeżywa wszystko, jest sama z wariatem w domu, a ja nie mogę jej pomóc. 
Przy kolejnej tułaczce przypadkiem spotkałam kolegę z licealnej ławki. Szukał współlokatora a ja mieszkania. Lepiej być nie mogło. Tak więc zamieszkałam w Cieszynie tuż przy granicy. Znalazłam bardzo lekką pracę w Czechach, poznałam kolejnych wspaniałych ludzi. Powoli wstaję na nogi, zaczynam układać swoje życie. Planuję zapisać się do szkoły medycznej na farmację. Wciąż zastanawiam się czy warto ale jeśli już jestem w Polsce chcę maksymalnie wykorzystać ten czas. I tutaj zaczynają się moje wątpliwości. Wielu namawia mnie na wyjazd za granicę, że życie tutaj się nie opłaca. I faktycznie wysłałam parę CV. Nie wiem czy za bardzo kombinuję czy nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu. Wkurwia mnie siedzenie w domu, chciałabym coś robić. Brakuje mi chyba jakiegoś wsparcia, czegoś co, by mnie popchało w jakimś konkretnym kierunku.. 

Siedem miesięcy nie palę papierosów, ograniczyłam picie alkoholu. Raz się nawdupiałam prochów i zawaliłam pracę ale trudno. 



sobota, 23 lutego 2019

Dzień 2650.

Szóstego grudnia umarł dziadek. Cieszę się że już się nie męczy.. Bardzo mam żal, że nie byłam przy nim ale nie zniosłabym tego widoku. W wakacje widziałam w jakim stanie był i zostałam uświadomiona, że te święta będą naszymi ostatnimi.
Długo nie pisałam, bo chciałam być pewna tego co wyznaję - dla mnie to szczególny post.

Było mi ciężko to wszystko ogarnąć. Pogrzeb odbył się po dwóch dniach, nie zdążyłam nawet do Polski wrócić. Święta spędziłam sama w Holandii z chińszczyzną i alkoholem. Z resztą o moich 21 urodzinach też nikt nie pamiętał. Bałam się wrócić do domu rodzinnego, tego co tam zastanę. Jak babcia pogrążona w depresji wchodzi do pokoju pooglądać z dziadkiem telewizję, a jego tam nie ma. Ojciec ją zostawiał i pił z kolegami, a ta biedna kobieta sama siedziała w kuchni patrząc się pustym wzrokiem przed siebie. Bez kontaktu ze światem. Ciotka od razu zainteresowała się spadkiem. Dziadek nie chciał by cokolwiek dostała. Mam taki kurwa żal do siebie, że nie zacisnęłam zębów i nie dokończyłam spraw związanych z przepisaniem. Teraz dach wali mi się na głowę, a działka którą miałam sprzedać na jego naprawę należy się kuzynowi. Nie interesuje ich to, że woda leje mi się do mieszkania i następnej zimy nie przetrwamy. Tak moja rodzina nisko upadła, mieszają mnie w kłótnie które mnie nie dotyczą, a mojego ojca. Tylko to ja mam być jedynym właścicielem, a nie on. Wszystko co robią odbija się na mnie.
Zaprosiłam mamę i ojczyma na Sylwestra do Holki. Chciałam mieć kogoś bliskiego przy sobie. Liczyłam na nową pracę, tak bardzo nie chciałam wrócić do Polski. Jarałam zioło na potęgę, miałam stany depresyjne. W połowie stycznia przełamałam się i zamówiłam busa. Dom był ruiną, a babcia.. Samotność ją wykończyła. Pozbawiona pogody ducha, motywacji, odizolowana od ludzi, zniszczona przez śmierć jedynej bliskiej jej osoby.
Mam okropną nerwicę. Naprawdę. Nie daję sobie rady, rzuciłam palenie i ograniczyłam alkohol do minimum. Tak jak chciał dziadek. Zaczęłam wierzyć w Boga, chodzę do kościoła, staram się udzielać jak tylko mogę. Może to głupie ale modlę się do niego, dziękuję i próbuję interpretować każdą wskazówkę. Chcę podążać za jego światłem, przystąpić do konfirmacji i wziąć ślub. Żyć w zgodzie z nim i samą sobą. Jest bardzo ciężko. Emocje biorą nade mną górę, jestem powodem kłótni i rozpadania wszystkiego na czym mi zależy. Wiem o tym a jednak nie potrafię nic z tym zrobić. Zatrudniono mnie do największej firmy produkującej skrzynie biegów w Czechach, rozwijam się, chcę się dalej uczyć i rozważam nad kolejnymi studiami. Próbuję się podszkolić w każdym możliwym kierunku, a w środku czuję jak gniję. Jestem zepsuta.
Jest mi bardzo smutno, że w takim wieku mam problemy nie z mojego wyboru. Oczywiście podróż odeszła na dalszy plan ale postaram się choćby na parę dni wyskoczyć gdzieś stopem.

W ogóle znalazłam stare wymiary (7 lat temu) gdy ważyłam
39/40, a obecnie 42,5kg.

  1. Talia:   61cm   /    65cm   
  2. Brzuch:   67cm   /  71cm
  3. Biodra:   81cm   /   83cm
  4. Udo:   38,5cm    44cm
  5. Łydka:   27cm   /   30cm                                 

               

niedziela, 2 grudnia 2018

Dzień 2567.

Znów się wszystko pojebało. Jak się po czasie okazało wylądowałam na totalnej patologii, gdzie działy się naprawdę dziwne rzeczy. W drodze do pracy minęłam chłopaka, który się powiesił. Co najlepsze przyjechał ok 30 km na bungale, wziął 10 piguł i powodem była jego dziewczyna. W dzień Wszystkich Świętych. W pracy mówili mi, że często ktoś "odbiera" tu sobie życie, a szef który jest dilerem wyjaśnił, że dla nowych ludzi może to być problematyczne, jednak z niektórymi inaczej postępować się nie da. Wtedy dopiero poskładałam sobie wszystko w głowie, gdy zobaczyłam ruską mafię. W następny dzień dziewczyny mnie stamtąd zabrały, przestałam czuć się bezpieczna. Często bywałam u szefa, chętnie częstował mnie jaraniem, haszem, aż w końcu zaproponował mi mieszkanie u niego, a przecież nie byłam sama. Rzucił, że nie będę musiała się martwić o imprezy i dostęp do wszystkiego za darmo. Wiadomo co miał na myśli. Kranczips wtedy ćpał fetę ostro, przez trzy tygodnie miał depresję, groził mi że odbierze sobie życie, chlał non stop aż czara goryczy przelała się i biegał z nożami po bungalach, krzyczał że nie zbiją go tak łatwo, myślał, że wszyscy przeciwko niemu spiskują i tak jak tego chłopaka, chcą pozbawić życia.

Zrezygnowałam z pracy z dnia na dzień przez co do tej pory mam problemy. U dziewczyn byłam 2 dni, one też mieszkają z ćpunami, którzy się wkurwiali że tam jesteśmy. Nie wytrzymałam tego, spakowałam niezbędne rzeczy bo chciałam na stopa wracać do Polski. Nie miałam pieniędzy, jedzenia ani schronienia. Mel nie puścił mnie samej, zrozumiał chyba swój błąd i po kilkugodzinnej jeździe na stopa przez Holandię udało mu się znaleźć nocleg u znajomego Holendra który mówi po polsku. Najpiękniejsze jest to, że gdy jeździliśmy z ludźmi opowiadaliśmy jak do tego doszło, że firma nam nie wypłaciła pieniędzy przez cały miesiąc pracy etc. próbowali nam pomóc finansowo. Kupiłam jedynie fajki oraz wodę by nie czuć głodu i ruszyliśmy na jedyną drogę, która prowadziła do naszego miejsca docelowego - autostradę. Było ciężko, bo noc, weekend, zima, ciężkie torby no i miejsce w którym nie można było się zatrzymać, a tym bardziej stać. W Maku dostaliśmy kartkę, napisaliśmy miejscowość i próbowaliśmy. Mimo tej beznadziejnej sytuacji byłam w takim pozytywnym nastroju, że sama się dziwiłam co ja odkurwiam. Chciałam podróż na stopa to proszę bardzo. Los mi ją zafundował szybciej niż myślałam.

Na nasze szczęście jechaliśmy do miasta które bardzo dobrze znamy, Mike zaprowadził nas do domu ojca u którego obecnie jesteśmy. To wspaniały bezproblemowy człowiek do lutego na spokojnie możemy tutaj być, dał nam czas byśmy się ustabilizowali finansowo, pomagał ze znalezieniem pracy, naprawdę ze świecą szukać takich ludzi.

Wysłałam multum CV do polskich jak i zagranicznych firm ale ciężko na szybko coś znaleźć, aż całkiem przypadkiem trafiłam na ogłoszenie do poczty holenderskiej, gdzie Mel był rok temu. No i udało się! Już 2 tygodnie pracy za nami, niestety jest ona tylko do końca grudnia, ale kierownik sam podpowiedział nam gdzie mamy szukać zatrudnienia tu na stałe a gdy będzie trzeba może wystawić nam rekomendację, gdyż jesteśmy jedynymi Polakami z naszej grupy którzy mówią po angielsku i mniej więcej czają holenderski. Tak więc mam swoja grupę, pracuję a poza tym jestem tłumaczem. Podejrzewam, w sumie da się odczuć że współpracownicy nie lubią nas za to, że mieszkamy na "prywatnym", kierownicy rozmawiają i żartują tylko z nami ale nie dbam o to. Przez to co musiałam przejść by znaleźć się w tym miejscu,
w tej pracy nikt nie zrozumie i nie jest w stanie zniszczyć mojej motywacji by zostać w niej tytle długo na ile jest to możliwe.




P.S. Dziewczyny są na mnie śmiertelnie obrażone i bardzo się z tego cieszę. Ćpają na potęgę, a ja takich koleżanek nie chcę.


poniedziałek, 15 października 2018

Dzień 2519.

Nie wytrzymałam w domu, czułam się przytłoczona. Wiele ode mnie wymagają, a nie jestem w stanie wszystkiego im zagwarantować. Nie znalazłam pracy, nie mogłam napić się piwa, wyjść na ognisko, bo cały czas narzekanie, gadanie, że pora myśleć poważnie o życiu i założeniu rodziny. Źle się z tym czuję, że zostawiłam babcię w momencie gdy dowiedziała się, że ma raka. Że nie potrafię zagwarantować im opieki. Sumienie do końca życia mi nie odpuści. Sama nie chcę się znaleźć w takiej sytuacji ale kurwa, gdyby choć trochę zmienili podejście i zamiast myśleć o pieniądzach i ojciec o alkoholu zostałabym z nimi.

Wróciłam do Holki, zmieniłam pracę ale okazała się totalną porażką, gdyby dziewczyny mnie stamtąd nie zabrały miałabym naprawdę ciężko. Cieszę się, że zawsze mogę liczyć na pomoc. Było ciężko ale zmotywowałam się i teraz naprawdę musi być lepiej. Praca nie jest ciężka, 8h dziennie i wolne weekendy, żyć nie umierać. Choć, po ostatnim umierałam długo. Byłam u lasek, piłyśmy, ćpanie, piksy garściami leciały, dwa dni ostrej jazdy. Z łazienki w ogóle nie wychodziłyśmy. (: Ogólnie pojebana impreza z pojebanymi ludźmi.

Trochę przesadzam, wiem. Odkąd przyjechałam cały czas palę. Wiadro w kuchni, wszyscy zajebani, no prawie jak w domu. Wtedy lubię planować podróż, czytać, oglądać filmy z wypraw, myśleć i marzyć jak będzie to wyglądać. Jestem tak bardzo zawzięta, że nie odpuszczę. Muszę tylko przetrwać zimę i nazbierać trochę kasy na sprzęt. A nic tak bardzo nie cieszy, gdy wiesz, że już realizujesz swoje postanowienie.

Na początek: