czwartek, 9 stycznia 2025

Dzień 4817.

Od poprzedniego wpisu aż do końca roku niewiele się wydarzyło. Raz było lepiej, raz gorzej. Studia, dom, praca, praktyki. Na święta poleciałam z mamą, Matysem i teściową do Maroka. Już sam początek zapowiadał się ciekawie. Mama za dużo wypiła i ją odcięło, gdy czekaliśmy 6h w samolocie na lotnisku, by wystartować. Odpaliła sobie papierosa i dostała przez to upomnienie. Po wylądowaniu wzięły ją służby, ale tylko upomnieli i ją wypuścili. Co ciekawe niektórzy w samolocie stanęli za nią, że to właściwie ich wina, bo sami sprzedają alkohol na pokładzie i później się dziwią, że dochodzi do takich sytuacji. xD Teraz się z tego śmieję jednak, wtedy myślałam, że umrę ze stresu. Poza tym było fajnie, mam jednak poczucie, że mogłam bardziej aktywnie spędzić tam czas. Wiem jednak, że nie chcę już z nikim lecieć na żadne wakacje. Moja mama, ma swój vibe więc to akurat mi nie przeszkadzało, bo potrafi sama się sobą zająć umie się też bawić w porównaniu do teściowej, której wycieczkę jak i wszystko inne opłaciliśmy. Nie jest to zła kobieta ale miesiąc wspólnego mieszkania strasznie mnie przytłoczył, po prostu zbyt długo. 

Sylwester skończyłam z rozwalonymi drzwiami i policją, kolegę też odcięło po alko. Straszne jest jaką siekę z mózgu potrafi to zrobić. Wraz z lubym i znajomymi postanowiliśmy, że ten rok będzie rokiem trzeźwości. Wiosną będziemy jeździć na rowerze, pojawiło się też parę mniejszych planów. Poza tym mamy jeden główny cel ale o nim zdecydujemy końcem roku. Na razie przechodzę przez ciężki czas. Odstawienie alko, gdy cały zeszły rok przepiłam trochę odbija się na psychice. Ogólnie czuję się dobrze, nie chce mi się tylko zbytnio przebywać wśród ludzi. Złożyły się jeszcze na to studia, które cholernie chcę już skończyć, praktyki które miałam mieć już dawno skończone, a jeszcze ich nie zaczęłam. Do tego mama ma kolegę, który nie bardzo mi odpowiada. Tata ma stwierdzoną martwicę nogi ale starają się jeszcze ją jakoś uratować. Nie wyobrażam sobie co by było gdyby mu ją amputowali. Przebywa w schronisku i lepiej żeby tam już został, nie wracał do domu, bo się w końcu zapije. 

Nie potrafię mieć wyjebane. Mam miękkie serce i bardzo wszystko przeżywam. Miewam niekiedy myśli, że mogłam się zgodzić na dziecko, po skończeniu liceum. Zapewne inaczej potoczyłoby się moje życie, może byłoby spełnione, może stworzyłabym szczęśliwą rodzinę. Może nie miałabym tych wszystkich przykrych wspomnień i problemów. Na studia jedne i drugie poszłam zaocznie, pracy po nich nie mam, kariery zawodowej nie zrobiłam. Nie wiem czym się wtedy kierowałam prócz tego, że byłam zbyt młoda na zostanie mamą. Teraz czuję, że czas mi ucieka, jestem rozdarta między tym co podpowiada mi rozum, a tym co serce.

Liczę, że w tym roku wszystko się wyjaśni jakim kierunkiem będę dalej podążać w życiu.

Pierwsze wymiary podałam w 2012 roku, gdy ważyłam 39/40 kg. Ostatnie wymiary podałam prawie 6 lat temu, gdy ważyłam 42,5 kg, obecnie ważę 50. (powinnam mieć teraz okres ale po dwóch dniach dziwnego plamienia się skończył).

Talia:    61cm   /   65cm   /    70cm   

Brzuch:  67cm    /   71cm   /  81cm

Biodra:  81cm    /   83cm   /   90cm

Udo:     38,5cm    /   44cm   /   48cm

Łydka:   27cm     /   30cm   /   32cm       

środa, 9 października 2024

Dzień 4725.

Miło mi pisać, że mama dosyć szybko pozbierała się po śmierci Grzesia. Bałam się, że wpadnie w długi ciąg picia ale zajęła się całkowicie pracą. Ja w tym czasie zdążyłam awansować i zostać zdegradowana. Nie żal mi tego stanowiska, wolę zarobić trochę mniej ale za to mieć spokój. Żal mam tylko do siebie, że nie wykorzystałam szansy i przychodziłam do pracy przepita, skacowana, pewnie nie raz jeszcze na bani. Dopóki pracowałam sama nie przejmowałam się tym, teraz na pewno widzieli też to inni. Nie potrafiłam się skupić na swoich zadaniach, łapałam się na błędach, nie potrafiłam dojść do ładu ze wszystkim. Źle mi się też współpracowało z gościem, niemalże od pierwszych dni czułam jego niechęć do siebie, mówił z nutą pogardy, patrzył z góry, nie odzywał się ani słowem, a jak miał do mnie problem to szedł do przełożonych i dowiadywałam się tego od nich. Tak jak myślałam niedawno, że uda mi się jakoś prześlizgnąć do nowego roku, tak strasznie obrzydziło mi to pracę. Teraz zapewne jestem obgadywana przez wszystkich i źle się z tym czuję. Miałam swój spokojny kurwidołek, mało co rozmawiałam, nikt nic ode mnie nie chciał, tak teraz przez własną głupotę będę postrzegana (w najlepszym przypadku) jako ta co nie ogarnia. Ogólnie zrobiło mi się smutno, że nie nadaję się do niczego. Fakt, nigdy nie dawałam z siebie 100% w pracy, zawsze szłam po najmniejszej linii, by zrobić ale się nie narobić ale też nie miałam takiego stanowiska, na którym by mi zależało. Kiedyś w Niemczech poznałam Polaka, który powiedział, bym nie przejmowała się ludźmi w pracy, bo ani to moja rodzina, ani przyjaciele. Muszę to sobie poukładać w głowie, trochę się na nią ostatnio nałożyło.

Chciałam w ogóle wyżalić się Matysowi ale spławił mnie szybko, że jak mam złe myśli to mam iść do psychologa. Uświadomiłam sobie, że mało kiedy angażował się w moje problemy, często mnie zbywał słowami typu "to zmień pracę", "to zrób to", "to rzuć te studia" etc. Nie wiem czy w ogóle kiedyś sam z siebie chciał wysłuchać co czuję i co myślę. Interesował się dopiero po fakcie, gdy byłam już w totalnej rozsypce. Chociaż tyle, że mam internetowych znajomych, odpowiedziałam, że porozmawiam z którymś z nich skoro On nie chce. Niekiedy myślę, żeby robić swoje i o niczym mu nie mówić. Nie gadać o studiach, o tym, że szukam pracy czy że coś planuję. Z resztą, przestaję widzieć sens we wszystkim.

Ostatnio sam sporo razy mnie zawiódł. Znów pojawiło się ćpanie i jaranie. Ja wiem, że mamy takie charaktery, że ciągnie nas do tego ale już było tak dobrze, stworzyliśmy swój mały, spokojny światek bez dragów i musiało się zjebać po paru latach. Białego nie wzięłam ale przerwałam dwuletnią abstynencję od zioła. Nie ciągnie mnie do tej zamulonej bani ale jak zapalę to mam wstręt do alkoholu, do którego mam słabość.

Czuję, że najlepsze dni uciekają mi właśnie dziś.

sobota, 20 lipca 2024

Dzień 4644.

Właśnie skończył się jakiś etap w życiu moim i moich bliskich. Bardzo się cieszę, że mogłam spędzić majówkę w Turcji z mamą, ojczymem, lubym i szwagrem. Ten wspólny czas zostanie na zawsze w mojej pamięci, gdy byliśmy wszyscy razem, wszyscy szczęśliwi. Jeszcze miesiąc temu spotkałam się z ojczymem, mówił, że nie chce żyć ale śmierć go nie chce wziąć. Od lat mówił, że ma depresję ale żył pełnią życia, uwielbiał mamie robić prezenty. Pokonał raka, miał dobre wyniki które niedawno odebrał, jednak przestał o siebie dbać i codziennie pił, nie umiał znieść tego, że mama dużo pracuje, a on nie może. Rozmawiałam z nim przez telefon, a parę godzin później dostałam wiadomość, że umarł. Tak nagle. Byłam wtedy w Czarnogórze, miałam jeszcze tydzień urlopu, planowaliśmy jechać dalej na Bałkany ale postanowiliśmy z Matysem wrócić jak najszybciej do Polski. Nie mogliśmy zostawić mamy samej w tym momencie. I tak dalsza podróż przebiegałaby w tragicznej atmosferze, a jej bardzo pomogło nasze wsparcie. Niestety nie potrafi się zebrać do kupy, od pogrzebu codziennie pije, wzięła wolne w pracy. Mam nadzieję, że to ostatni weekend, gdy tak leci. Gdybym tylko mogła być przy niej to bym ją ogarnęła, by zajęła się pracą, a nie płakała całymi dniami i nocami w domu, bo niedługo sama wpadnie w depresję. Cieszy mnie, że nie jest całkowicie sama, każdy dzień przychodzą do niej najbliżsi, nie jest skazana sama na siebie. Zostawiłam jej pieska, bardzo się z tego cieszy. 

Ta sytuacja uświadomiła mi jak kruche jest ludzkie życie - dzisiaj jesteś, jutro Cię nie ma. Teraz wiem jak bardzo się boję stracić mamę i tatę, są moją jedyną rodziną, z nikim innym nie utrzymujemy kontaktu. Gdy ich zabraknie zostanę całkowicie sama, a gdyby zabrakło lubego to.. nie wiem. Zapiłabym się chyba z tęsknoty. Mam nadzieję, że kiedyś odezwie się do mnie siostra i będziemy miały bliskie relacje. Pewnie nawet nie wie, że jej tata nie żyje, bo wciąż przebywa w opiece zastępczej, mimo tego, że oni na pewno o tym się dowiedzieli przez wspólnych znajomych. 

Boję się co będzie dalej, co będzie z mamą, ogólnie ze wszystkim. 


wtorek, 12 marca 2024

Dzień 4514.

Co jakiś czas mam potrzebę wyżalenia się, napisania wszystkiego prosto z mostu, tak jak myślę. Bez obaw bycia ocenianą, bez myśli, że mogę kogoś zranić lub zrazić. Mimo, że blog jest takim miejscem nie potrafię się przełamać, by dać się ponieść emocjom i wyrzucić je z siebie. Kiedyś łatwiej przychodziło mi pisanie postów.

Wspominałam ostatnio, że poznałam ziomeczka z którym złapałam bardzo dobry kontakt. Fajny z niego chłopak, naprawdę go lubię. Piszemy na różne tematy, znamy się w sumie już bardzo dobrze dzięki temu, że jest to przypadkowa znajomość przez Internet. Nie mamy po prostu żadnych ograniczeń, bez obaw wymieniamy się tym co myślimy i co czujemy. Dzięki jego podejściu i wymianą spostrzeżeń, po raz pierwszy jestem w stanie spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Jest pierwszą osobą, która rozbiła moje życie na czynniki pierwsze. Skłania mnie do głębokich rozważań, zadaję sobie wiele pytań i choć mozolnie, to próbuję znaleźć na nie odpowiedzi. 

Bardzo motywuje mnie do jak najdłuższego trwania w trzeźwości i do zmian. Może i jest to głupie ale właśnie piję po 12-dniowej abstynencji i głupio mi się do tego mu przyznać. Mam takie poczucie, że spierdoliłam, że zawiodłam. Źle się z tym czuję, a jeszcze gorzej że w końcu muszę powiedzieć prawdę. Nie chcę, by miał o mnie negatywne zdanie, szczerze to boję się, że go stracę. Jestem pojebana, zbyt bardzo przejmuję się opinią na mój temat. Tak bardzo chcę być lubiana, mieć jakieś znajomości, że zwracam uwagę na wszystko co się wokół mnie dzieje i nadinterpretuję zachowania ludzi. Brakuje mi przyjaciół do których mogę zadzwonić i powiedzieć "mam problem, spotkajmy się", a co dopiero wytłumaczyć, że mam problem z używkami, z poczuciem własnej wartości i samoakceptacją. 

Zmierzam ogólnie do tego, że po rozmowach z tym ziomeczkiem zaczęłam zwracać uwagę na różne sprawy, te większe i mniejsze. Najbardziej cieszę się z tego, że wybaczyłam wszystko rodzicom. Swoje w życiu spieprzyli, zniszczyli mi dzieciństwo, mam przez nich traumy z których pewnie nigdy nie wyjdę, bo nawet boję się do nich przyznać ale mogę powiedzieć, że ich kocham. Z tatą od czasu, gdy byłam tylko pod jego opieką mówimy sobie "kocham Cię" choć były to burzliwe lata, niemalże zawsze był pijany, często był zły i się na mnie wyżywał z jakichś powodów. Mimo wielu chorych sytuacji i piekła, które mi wyrządził za dzieciaka, jestem w stanie powiedzieć mu, że go kocham. Za to z mamą od długich lat mam lepszy kontakt ale takie czułości jak z tatą wymieniamy sobie tylko po alko. 

Przez to, że mam dużo luzu w pracy zaczęłam wykorzystywać ten fakt na edukowanie się w kwestii problemów ze sobą, rodziną, uzależnieniami. Niekiedy robię sobie notatki, gdy omówiony temat mocno do mnie trafi. Tak oto analizując różne przedstawione materiały, a także sposób myślenia kolegi mogłam dojść do pewnych hipotez, które choć nie są spektakularne, bo wiem o nich, to sposób myślenia i dochodzenie skąd się wzięły, nie są tak do końca jasne. Np. skąd wziął się mój brak asertywności? Jak sytuacje z dzieciństwa, w tym brak zainteresowania ze strony rodziców wpłynęły na moje podejście do życia? Jak choroba sieroca rzutuje na moje poczucie wartości? Skąd się bierze paniczny lęk w nowych sytuacjach? Dlaczego reakcja organizmu jest taka, a nie inna? Z czego to wszystko wynika? 

Chciałabym znać odpowiedzi, dostać jakieś serum, zalecenia, które by były uniwersalnym rozwiązaniem dla każdego problemu. Nie chcę znów chodzić do psychoterapeuty, nie chcę też brać żadnych leków. Nawet samoedukacja nie wystarczy, bo to są złożone problemy, które trzeba przepracować z odpowiednią osobą. Jestem w kropce, liczę, że uda mi się podjąć działania, które będą moim paliwem, napędzą do zmian. Już coś ogólnie ruszyło do przodu, Matys dostał umowę na czas nieokreślony, zostałam jeszcze ja. Kolejnym celem jest skończenie magisterki i być może jak się wszystko ułoży zaczniemy myśleć o totalnym ustabilizowaniu się. Rozpierdala mi to łeb, że jeszcze 2 lata temu nie mieliśmy kompletnie nic, a teraz bierzemy pod uwagę kupno domu. Ostatnio palnęłam tekst o posiadaniu trójki dzieci i szczerze to zaczęła mi się ta wizja podobać. Wiem, że to takie głupie gadanie, bo patrząc biologicznie jestem już stara, a co dopiero po czasie, gdy będę miała warunki do posiadania potomstwa, po pierwszej ciąży pewnie też by mi się odechciało następnych maluchów ale kto wie. Niedawno żałowałam, że nie zdecydowałam się na dzieciaczka mając te 19 lat (bo byłam młoda, cały świat przede mną), nic dobrego od tamtej pory nie zrobiłam w swoim życiu, spotkały mnie same krzywe akcje, które mimo wielu wspomnień nie wiem czy są w ogóle warte, by do nich wracać. 


Staram się pisać codziennie wdzięczniczek, tak o zamiast terapii, nazywam tam emocje. Staram się. Tak samo staram się kontrolować rzeczywistość, jednak nie jest to proste. Na zajęciach na uczelni czułam się odrealniona, po prostu dziwnie. Miałam myśli typu "zacznij krzyczeć i zobacz co się stanie", "powiedz coś i zobacz, czy zwrócą na Ciebie uwagę". Byłam jak w Matrixie, czułam się jakbym nie była częścią społeczności. Było to dziwne uczucie, odczuwałam lęk, niepokój, pociłam się ze stresu ale nie wzięłam tabs na uspokojenie, choć noszę je cały czas przy sobie. Jestem w ogóle normalna? Może mam jakieś choroby psychiczne? Boję się, naprawdę. Boję się usłyszeć opinii specjalisty, nie chcę być wariatką ale też nie chcę się bać. 

Staram się nazywać emocje ale to wcale nie jest takie łatwe. Teraz czuję smutek, zwłaszcza gdy myślę o głębszych uczuciach. 

Chciałabym też kontrolować rzeczywistość, ogarniać i ją rozumieć ale przez lęk, który opisałam wyżej nie da się. Gdzieś w sklepie potrafię być miła do ekspedientki ale jeśli chodzi o kwestie związane ze zmianą otoczenia, to nie potrafię. Boję się, że sobie nie poradzę w nowym środowisku, że mnie ludzie dosłownie "zjedzą", bo taka pizdeczka ze mnie. To potęguje moje kompleksy, wycofanie, negatywne myślenie i nastawienie. Czuję się źle w swoim ciele i w swoim umyśle.

czwartek, 11 stycznia 2024

Dzień 4453.

Ale to zleciało.. Kolejne 1,5 roku do przodu, mnóstwo cudownych jak i złych chwil, osobistych porażek i zwycięstw, setki podjętych decyzji, a ja wciąż czuję się jakbym miała 24 lata, jakby przemijający czas w ogóle mnie nie dotyczył. 

Po powrocie ze spontanicznego wypadu do Chorwacji zmieniłam pracę przez wzgląd na studia. Przy okazji dzięki znajomościom udało się zmienić mieszkanie i był to strzał w 10tkę. :D W pracy wytrwałam 8 miesięcy choć było cholernie trudno. Była bardzo obciążająca fizycznie i psychicznie, nabawiłam się silnego bólu nadgarstków do tego stopnia, że budziłam się w nocy z płaczem. Dostałam skierowanie na EMG, na szczęście niczego się nie dopatrzono, usłyszałam tylko, że mam bardzo chudziutkie i zimne rączki, zalecono mi ćwiczenia. Z pracy mnie zwolniono, gdy przebywałam na zwolnieniu lekarskim ale niezbyt się tym przejęłam, bo byłam w trakcie pisania pracy licencjackiej. 

Równy rok temu okazało się, że ojczym ma raka gardła dolnego. Minęło 6 miesięcy zanim zaczął chemioterapię, która jak się po 2 miesiącach okazało na niego nie działa. Końcówkę leczenia miał samą radioterapią, niedawno otrzymał wyniki z badań, jest poprawa, nie ma żadnych nacieków. Trzymam za niego kciuki, jest wspaniałym człowiekiem tylko zagubionym przez sytuację z siostrą, brakiem pracy, już dawno mówił, że ma depresję, że nie wie jak to wszystko zniesie.. 

Nie ukrywam, że od tamtych wakacji w Chorwacji aż do następnego lipca przepiłam wiele dni. Stres związany ze studiami, praktykami, pracą i rodziną bardzo się na mnie odbił. Prawdą jest, że mam problem z alkoholem i nie potrafię go rozwiązać. Nie chcę jednak chodzić na żadne psychoterapie, grupy samopomocowe czy AA. Chcę sobie sama z tym poradzić jak z resztą ze wszystkim innym. Zioła nie palę już 1,5 roku, a od lipca do listopada nie piłam alkoholu. Przez jedno wyjście wieczorem do sklepu uznałam, że wezmę sobie 3 piwka. Po takim czasie abstynencji miałam pewność, że dam radę wszystko kontrolować. Od tamtej pory piję niemalże codziennie. Matys też nie potrafi odmówić, po prostu jedno nakręca drugie. 

W ogóle jest to smutne ale w moim gronie znajomych nie mam z kim się cieszyć z osiągnięć, z postępów i innych rzeczy których dokonałam, nie mam prawie z nikim głębszego kontaktu. Przypadkiem trafiłam na wpis jednego chłopaka i spontanicznie do niego napisałam. Przeczuwałam, że uda nam się zaprzyjaźnić, jest pierwszą osobą po Chmurkozordzie z którą dobrze się dogaduję i mogę szczerze o wszystkim porozmawiać. Chciałabym jednak mieć kogoś bliżej z kim mogłabym wyjść na spacer, na kawę, cokolwiek byle móc spędzać ze sobą czas. Nie chcę być uzależniona jedynie od Matysa i jego przyjaciół, marzę by mieć własną paczkę na której będę mogła polegać. 

Jeszcze jedna sprawa nie daje mi spokoju. Mój tata wyprowadził się z domu i zamieszkał z tą swoją koleżanką, niestety się rozeszli i tata trafił do przytułku, został osobą bezdomną. Dom stoi pusty ale przez to, że zrzekł się swojej części majątku na rzecz cioci, ona będąc właścicielem zmieniła zamki w drzwiach i nikogo tam nie chce. W listopadzie przeszedł dwa zawały, dobrze, że ktoś mu pomógł, bo nawet nie wiem dokładnie gdzie wtedy był. Może i nawet lepiej, że tak wyszło, bo przestał pić, w ośrodku musi być trzeźwy, ma tam ciepło, ma normalne posiłki, załatwił sobie grupę inwalidzką.. Jest to przykre, bo nie chcę żeby stał i żebrał gdzieś pod sklepem z resztą ludzi ale może uda mu się jakoś ogarnąć życie, tyle lat się niczym nie przejmował i w końcu przyszła na niego pora, by wziąć za siebie odpowiedzialność. Byliśmy wczoraj razem u babci, obchodziła 74 lata. Poleciały jej łezki na nasz widok, uśmiechała się, chciała tatę głaskać i przytulać.. Przed świętami ciocia dostała informację, że jest miejsce dla babci w szpitalu i podjęła ciężką decyzję, by ją tam umieścić. Rozumiem to, sama się nią opiekowała i przez to też jej zdrowie na tym ucierpiało, plus jest taki, że mam do babci bardzo blisko i mogę ją codziennie odwiedzać, tata również.

Poza tym w październiku zdałam obronę i studia na 5tkę, zostałam pochwalona za interesującą pracę, za to, że byłam "kołem napędowym grupy". Promotor namówił mnie, żebym poszła na magisterkę. Miałam w planie zrobić sobie rok przerwy, zdać prawko, odkuć się finansowo ale w sumie miał rację, że nie ma na co czekać. ^_^ 

Ogólnie zeszły rok był dla mnie bardzo burzliwy przez alkohol, pracę i studia ale udało mi się wszystko jakoś ogarnąć, spłaciliśmy zaległe długi i zamknęliśmy 2023 rok wycieczką do Egiptu razem z mamą i ojczymem. Bardzo się stresowałam pierwszym lotem ale niepotrzebnie. Po powrocie zamówiliśmy następną wycieczkę na majówkę do Turcji, chcemy jeszcze wziąć szwagra, w końcu Matys ma z nim dobry kontakt. :) 

środa, 10 sierpnia 2022

Dzień 3934.

Hej. (: Zniknęłam prawie na dwa lata ale wróciłam i mam się całkiem dobrze!


Krótko wyjaśniając - od ostatniego posta miałam doła i po prostu przestałam pisać. Depresja przeżarła mnie do tego stopnia, że partner wysłał mnie na psychoterapię. Po ok. 3 miesiącach zrezygnowałam z niej, bo nie złapałam kontaktu z terapeutką, nie potrafiłam się przed nią otworzyć. Wzięłam znów sprawy w swoje ręce - zapisałam się na prawo jazdy, zajęłam się sztuką i nauką. Końcem zimy zmieniłam pracę, bo chciałam spróbować czegoś nowego.. a w czerwcu byłam już we Frankfurcie nad Menem. :D Miałam szczęście, że udało mi się szybciej skończyć praktykę i korzystając z okazji, pojechaliśmy z teściową do Niemiec. Szybko znaleźliśmy pracę blisko domu, a mimo znikomej znajomości niemieckiego, miałam flashbacki i dawałam radę. Problemem okazał się szwagier, który dealuje w okolicy. Jego system to 2 tyg. spania - 2 tyg. ćpania. Nie pracował, nie płacił, nie sprzątał, a tylko dokładał obowiązków innym. O ile wraz z partnerem mieliśmy do niego neutralne podejście o tyle teściowej siadało na nerwy. Były w tym czasie wzloty i upadki ale na szczęście bez większych ekscesów. Nasz pobyt w Hesji przerwały covidowskie obostrzenia, a szkoda, bo polubiłam to miasto mimo ogromnej fali bezdomnych i ćpunów, którzy są w każdej uliczce, czy to centrum, czy na obrzeżach. Wszędzie były wymagane testy, (nie szczepienia), aktualne dzienne testy. Nieważne czy zaszczepiony czy nie (ciekawa jakie teraz podejście do tematu ma Chmurkozord, który obraził się na mnie przez lekceważenie obostrzeń). 

Po powrocie do Polski nie było kolorowo. Zamieszkaliśmy w moim domu rodzinnym z tatą i jego nową partnerką, a pracę znaleźliśmy dopiero dwa miesiące później, końcem stycznia b.r.. Mimo szczerych chęci pomocy ojcu wyjścia z alkoholizmu, On sam nie wykazał żadnych. Ba, w drugi dzień pracy którą mu załatwiliśmy dostał padaczkę alkoholową i wypisał się na własne żądanie ze szpitala. W kolejny dzień wyrzucił kurom mój obiad, bo "był niedobry". Z Matysem chwilę wcześniej wydaliśmy ostatnie pieniądze na opał, by było ciepło w domu, by zrobić pranie czy umyć naczynia w ciepłej wodzie. Chłopak stanął na głowie, by załatwić węgiel i drzewo z deputatu znajomych, a ten w czasie, gdy byliśmy w pracy, tylko chlał i spał, utrzymując minimalną temperaturę w piecu. Miarka się przebrała i pożyczyliśmy kasę od przyjaciela, by wynająć mieszkanie. Niestety w dniu w którym zarezerwowaliśmy lokal odwiedził nas mój wujek, który dowiedziawszy się o zachowaniu ojca i sytuacjach które nas spotkały nie omieszkał się dopuścić rękoczynów. A mój poszedł za nim. Tą noc spędziłam na komisariacie, a poranek na wytrzeźwiałce. Kłóciłam się z policjantami, których bardzo dobrze znam z interwencji domowych właśnie ws. taty, ale fakt faktem w tej sytuacji to On był poszkodowany. Policja wszczęła postępowanie z urzędu wobec naszej trójki. Niewiele myśląc,  wzięliśmy adwokata. Nie mogłam dopuścić, by mieć jakikolwiek wyrok. To musiało skończyć się unieważnieniem. Tak też się stało - biegły wyraził o nas pozytywne opinie. Wyprowadziliśmy się razem z psinką Isią, szkoda mi było patrzeć jak ten głodzi zwierzęta, bo nie ma pieniędzy, by kupić karmę. Duduś jest już bardzo stary ma ok. 22 lata i nie dałabym rady nauczyć go życia w mieście. Będąc w Niemczech pisałam do fundacji, wysyłałam zdjęcia psiaków, które podsyłała mi ciocia ale uznali, że z takiego domu psów wziąć nie mogą. Tylko policja mogła wypisać mandat, że psy biegają samopas. Mandat, którego i tak by nikt nie zapłacił, a psy dalej by biegały po głównej drodze. 
Obecnie jestem 3 tygodnie po wakacjach, a dalej mam mega naładowane baterie. Wybraliśmy się spontanicznie na stopa do Rijeki. Tam spędziliśmy 10 dni śpiąc w opuszczonej budowie. Na całej trasie spotkaliśmy przecudownych ludzi! Wyprawa uświadomiła nam na 100%, że za rok, gdy skończę studia chcemy jechać gdzieś dalej i na dłużej. Ja, jak to ja - planuję tylko przyszły miesiąc, bo zmienia się u mnie jak w kalejdoskopie. 

Często myślę o założeniu rodziny ale czasy i warunki są coraz gorsze. Jedno jest pewne - kocham mojego chłopaka i dziękuję Chmurce, że poświęcił swoje uczucia dla mnie. Dziękuję Marku, jestem bardzo szczęśliwa.

Pierwszej nocy spotkaliśmy stopujących Polaków.

środa, 28 października 2020

Dzień 3283.

 Chcę mówić ale nie ma kto słuchać. Tylko ja i puste ściany, całkiem odizolowana, siedząc bezczynnie myślę o życiu. Tak mijają dni.. Ale od początku.

Udało mi się wziąć dwa tygodnie urlopu, lipiec spędziłam nad morzem. Nie były to wymarzone wakacje ale w tym roku wszyscy mamy trudności i ograniczenia. Ruszyłam autostopem na Bratysławę, zatrzymałam się w mieście by porównać jak w ciągu roku się zmieniło. Następnie szybka objażdżka po Budapeszcie i kierunek Balaton. Była deszczowa pogoda, w pierwszą noc trafiłam na ogromną ulewę połączoną z burzami. Bałam się że namiot za stówę nie przeżyje takiego początku ale skubany nie przepuścił ani kropelki. Musiałam wydostać się pociągiem ale i tutaj los nie rozpieszczał. Zatrzymał się w połowie drogi. Wylądowałam w zatopionym polu, wśród upraw, bez niczego dookoła z ludźmi niemówiącymi po angielsku. Nim dotarłam do granicy zostałam zatrzymana przez chorwacką policję z grupą młodych ludzi. Francuzka, dwóch Hiszpanów i Marokańczyk bez wizy. Z tym ostatnim dotarłam do Zagrzebia, przygarnęliśmy również bezdomnego 17letniego Bułgara i tak przegadaliśmy całą noc. Przejechałam całą Dalmację, przepiękna kraina. Gdy zza gór wyłonił się widok na morze poleciały mi łezki. To były moje pierwsze wakacje. 

w Splicie spotkałam się z Polakiem, który zabrał mnie do Makarskiej. Zatrzymaliśmy się na noc na plaży gdzie spotkaliśmy dużą grupę rodaków. Oglądaliśmy spadające gwiazdy. Spędziłam tam kolejne dni. Chciałam jechać dalej ale niektóre państwa zamknęły się na turystów. 

Po powrocie do pracy przyszły problemy z nadgarstkami. Rada lekarza - zmiana pracy. Za namową mamy zapisałam się znów na studia. Wybrałam kryminalistykę. Cieszę się, że jest zdalne nauczanie, kontakt z ludźmi jest dla mnie czymś irracjonalnym. 

Przestałam pić, bardzo jestem z tego dumna. Mam czysty umysł, zmotywowałam się i znalazłam dodatkową pracę zdalną, zaczynam nad sobą pracować. Poszłam do ginekologa, badania krwi nie są najlepsze, biorę tabletki. Dostałam kolejne skierowania ale nie mam w Polsce ubezpieczenia, powinnam załatwić je wcześniej.

Odstawiłam komputer, nie gram w nic. Maluję, robię DIY. Teraz mam kryzys, bo brakuje mi osób z którymi mogę się spotkać i porozmawiać. Robić coś. Nie jestem przekonana do psychologa ale może..

P.S. Napisałam znów do Rzecznika Praw Dziecka, dostałam odpowiedź. Była sprawa w sądzie, w końcu coś ruszyło tylko nie można przywrócić spotkań przez epidemie. Niedługo minie rok gdy widziałam siostrę..

poniedziałek, 1 czerwca 2020

Dzień 3134.

1 czerwca miał być dniem rozpoczynającym nowy etap w moim życiu. Przygotowywałam się dwa lata zbierając informacje, ciężko pracując na dwa etaty, układałam plan, mapę, zajęłam się wszystkim sama od A do Z bym była pewna po co i gdzie jadę. Miałam sprawić najlepszy prezent od siebie dla siebie na Dzień Dziecka. O świcie powinnam stać na granicy z plecakiem i niesamowitym uczuciem, że moje marzenie w końcu przestaje być tylko pinezką na mapie, a staje się rzeczywistością. Zamiast mnie stoi tam straż graniczna. Noc spędzę w pracy, a nie w namiocie gdzieś na plaży.

Powtarzałam że pojadę choćby świat się palił i walił ale większość krajów ma zamknięte granice. Mam nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone jednak pieniądze które miałam odłożone przepadły, musiałam za coś żyć przez miesiące gdy nie miałam pracy przez pandemię. Rozważałam nawet wyjazd do Szwecji na zbieranie owoców, by się odkuć ale boję się, że nie zatrudnią mnie ponownie w mojej czeskiej firmie. Przez wszystkie obostrzenia i nieporozumienia między rządami, pracownicy transgraniczni nie są już poszukiwani. Jeśli na kolejny rok wynajmę mieszkanie muszę mieć stały dochód. Mimo to postaram się zorganizować wakacje w Polsce czy pobliskich państwach. 

Martwię się co jeszcze przyniesie ten rok. Siostry nie wiedziałam pół roku, bo rodzina zastępcza zablokowała widzenia składając wniosek o adopcję. Teściowa musiała zapłacić za pomoc "rodzinie" 46tys. euro zaciągając kredyt. Moja babcia jest bardzo słaba a przez ojca alkoholika nie mogę z nią mieszkać i zatroszczyć się o nią. Ciocia nie chce przepisać na mnie domu mimo takiej woli dziadków. Proszę tylko o to, by nie sprzedała dorobku ich życia, nie ufam już nawet najbliższym jeśli chodzi o pieniądze. 

P.S. przez kwarantannę przytyłam 4kg, jestem zapisana na boks dla początkujących i mam astygmatyzm. Noszę okulary. 




czwartek, 13 lutego 2020

Dzień 3025.

Mam problem sama ze sobą, czuję taką ogromną pustkę jakbym straciła całe swoje 'ja'. Piszę już któryś post z kolei ale nie potrafię zebrać myśli, by to wyrzucić. Wszystko jest takie chaotyczne.

Czuję się samotna. Potrzebuję sensu istnienia, zamiłowania, przekonania że jestem komuś, czy do czegoś potrzebna. Życia w społeczeństwie którego tak bardzo się boję. Nie brakuje mi niczego, nikt nie robi mi problemów, żyję spokojnie i mam wokół siebie dobrych ludzi ale nie potrafię nawiązać dłuższej czy głębszej znajomości. Miałam okazję ale wstydzę się, nie wiem o czym rozmawiać, by nie zrobić z siebie idiotki. Kompleksy, poczucie beznadziejności i depresja. Żałuję, że nie poddałam się leczeniu po ostatniej próbie samobójczej. Teraz nie mam odwagi, myślę że jest wszystko w porządku i tylko czasem łapię takiego doła. Najgorsze, że nie potrafię wtedy opisać co się ze mną dzieje, jestem bezsilna i na skraju załamania. Dobija mnie wszystko, płaczę nawet przez niepozałatwiane sprawy, bo zwlekam, bo nerwy, bo zawsze coś.

Wkurwia mnie też bezczynne siedzenie w domu. Z osoby ambitnej zrobiłam się piwniczakiem. Uświadomiłam sobie ile lat zmarnowałam, znajomi skończyli studia, niektórzy założyli rodzinę, mają różne osiągnięcia. A ja wciąż się czuję jak nastolatka przed wyborem szkoły średniej, bo 'nie wiem co robić w życiu'.
Prawdą jest, że od połowy ubiegłego roku baardzo dużo jarałam i długi czas bez przerwy wprowadza mnie w gorsze samopoczucie, po części przez to przestałam chodzić na siłownię. Cieszę się, że minął rok odkąd rzuciłam palenie papierosów i wciąż nie piję ale za to w grudniu znów wdupiałam. Nie chcę mieć już żadnej styczności z tym. W ogóle jest to temat tabu.

Chcę odzyskać zdrowie psychiczne, być szczęśliwą i cieszyć się życiem ale boję się, że bez pomocy mi się nie uda.


wtorek, 5 listopada 2019

Dzień 2925.

Za tydzień znów urodziny. Przeglądając poprzednie posty mam wrażenie jakby to wszystko wydarzyło się chwilę temu, a prowadzę bloga już 8 lat. Z każdym kolejnym widzę, że się zmieniam. Jednak nie o tym chciałam pisać. 
Oczywiście znów wszystko wyszło nie tak jak powinno.. ale w końcu los się do mnie uśmiechnął! Długo nie musiałam czekać na konflikt ze współlokatorem. Nie podobało mu się, że jaram choć doskonale o tym wiedział. Sam ze mną nie raz palił. Posunął się do kontrolowania w jakim stanie wracam do domu, a nawet przyznał do grzebania w rzeczach. Było mi bardzo przykro, bo wiedział w jakiej jestem sytuacji, a poniosłam ogromne straty finansowe przez niego i jego dziewczynę. Miałam jechać za granicę ale za ich namową zostałam. Ostatecznie wyszło tak, że zostałam oszukana i musiałam szukać nowego mieszkania. Na szczęście wszystko się dobrze ułożyło i po prawie dwuletniej tułaczce mieszkam wraz z partnerem w naprawdę bardzo dobrych warunkach. Podjęliśmy drugą pracę, by odkuć się finansowo i załatwić wszystkie zaległe sprawy. Nie brakuje mi niczego, a nawet mam więcej niż oczekiwałam. Jestem naprawdę szczęśliwa i to w mieście do którego byłam bardzo negatywnie nastawiona. Od miesiąca ćwiczę na siłowni, nie piję alkoholu. Nie chodzę na imprezy, wolę spędzić czas z chłopakiem.  Brakowało mi prywatności i swobody. Paru znajomych czasem dogryza, że jesteśmy jak "papużki nierozłączki" ale nam to odpowiada, nie nudzimy się w swoim towarzystwie.


P.S. Mama nie odzyskała praw rodzicielskich nad siostrą.




środa, 17 lipca 2019

Dzień 2814.

Tyle czasu minęło.. Jestem rozbita, zbyt wiele sprzecznych myśli tłucze się w mojej głowie. Ale wróć. Co się wydarzyło? Dostałam podwyżkę w pracy, spędziłam święta z siostrą, poznałam fajnych ludzi i dużo się bawiłam. Niestety moja mama bawiła się jeszcze lepiej. Do tego stopnia, że po 11nastu latach pojechała na spotkanie z ojcem. Pijana. Pod wpływem jest bardzo toksyczną osobą i doskonale potrafi się wpasować w towarzystwo. Obydwoje tak się nakręcili, że zostałam wyrzucona z jednego i drugiego domu za jakieś popierdolone ich fanaberie. Rodzicielka podrapała mi twarz i ręce. W konsekwencji straciłam pracę i tułałam się po ludziach. Chciałam uciec, pojechałam stopem do Bratysławy. Odpoczęłam i wróciłam by postawić sprawę jasno. Na dzień dobry zaatakował mnie ojciec ale obroniłam się gazem pieprzowym, zadzwoniłam na policję. Najbardziej mi szkoda babci, bardzo przeżywa wszystko, jest sama z wariatem w domu, a ja nie mogę jej pomóc. 
Przy kolejnej tułaczce przypadkiem spotkałam kolegę z licealnej ławki. Szukał współlokatora a ja mieszkania. Lepiej być nie mogło. Tak więc zamieszkałam w Cieszynie tuż przy granicy. Znalazłam bardzo lekką pracę w Czechach, poznałam kolejnych wspaniałych ludzi. Powoli wstaję na nogi, zaczynam układać swoje życie. Planuję zapisać się do szkoły medycznej na farmację. Wciąż zastanawiam się czy warto ale jeśli już jestem w Polsce chcę maksymalnie wykorzystać ten czas. I tutaj zaczynają się moje wątpliwości. Wielu namawia mnie na wyjazd za granicę, że życie tutaj się nie opłaca. I faktycznie wysłałam parę CV. Nie wiem czy za bardzo kombinuję czy nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu. Wkurwia mnie siedzenie w domu, chciałabym coś robić. Brakuje mi chyba jakiegoś wsparcia, czegoś co, by mnie popchało w jakimś konkretnym kierunku.. 

Siedem miesięcy nie palę papierosów, ograniczyłam picie alkoholu. Raz się nawdupiałam prochów i zawaliłam pracę ale trudno.